Od razu mówię, że to fikcja. Nie można niczego w pełni poznać w tak krótkim czasie, ale można się zarazić pięknem i zauroczyć na tyle by w Twym sercu robiło się ciepło na wspomnienie tych chwil. Do tego trochę oszukuję, bo będą to dwa weekendy, jeden w maju a drugi w czerwcu. Ale po kolei, najpierw pierwsze trzy dni w Dublinie.
Do Dublina przyleciałem w połowie maja, wiosna tu już na dobre zagościła, co po chłodnym pożegnaniu w Polsce było miłym akcentem. Szalone tępo poznawania miasta i nowego państwa pozwoliły mi na pobieżne odkrycie cudownego klimatu zielonej wyspy. Dopiero kolejny wyjazd w czerwcu - niestety również tylko na weekend był już bardziej dojrzały.
Wylądowałem na lotnisku w Dublinie razem z grupa Polaków, których większość pracowała już w Irlandii i wracała po krótkim odpoczynku z kraju. Każdy pewnie poruszał się po tunelach i korytarzach lotniska. Myślę, że obecność tak dużej grupy rodaków, co było bardzo widoczne na ulicach, pozwalała na odniesienie wrażenia że jesteśmy tu jakby u siebie. To od nich uzyskałem pierwsze informacje na temat sprawnego i taniego poruszania się po mieście, lokali gastronomicznych, miejsc wartych obejrzenia i innych przydatnych informacji. Wiedza z internetu też się przydała. Ale jak to mówią, koniec języka za przewodnika zawsze się sprawdza.